„Rak to nie wyrok… Rak to wyścig z czasem! WARTO WIERZYĆ I WALCZYĆ” – historia Izy i Mafcia

author-avatar.svg

psy.pl

Ten tekst przeczytasz w 16 minut

Strata ukochanego przyjaciela to ogromny ból, który nie maleje z czasem. A najwierniejszym przyjacielem jest pies.

historia izy i mafcia

Fot. Izabela Pyra

Dlatego Iza, gdy tylko usłyszała przerażającą diagnozę, że jej pies Mafiozo ma nowotwór złośliwy, postanowiła działać. I nigdy nie straciła nadziei. Choć w jednej chwili jej świat runął, a serce pękło na milion kawałków, nie poddała się. Wierzyła, że jej najwspanialszy czworonożny towarzysz wyzdrowieje. Iza postawiła opisać swoją długą i heroiczną walkę o przyjaciela. Ma nadzieję, że ta historia będzie inspiracją dla innych. Jak mówi: „Rak to nie wyrok… Rak to wyścig z czasem! Warto wierzyć i walczyć”.

Historia Izy i Mafcia

Nowotwory… to choroby, które nie są nam obce, każdy zna kogoś kto zmagał się z nimi, lecz zapominamy, że one dotyczą również bliskich nam pupili. To nie są tylko zwierzęta, to często członkowie naszych rodzin, towarzyszą nam prawie zawsze i prawie wszędzie. Chcę podzielić się naszą historią, ponieważ w internecie nie ma opisanych wielu konkretnych przypadków, a wiem ile sama szukałam zagadnień, jak wygląda leczenie i jego koszt. Ten tekst jest inspiracją wywiadu ze strony internetowej www.pies.pl z pionierami onkologii zwierzęcej w Polsce pt. „Rak to nie wyrok”. Ponadto jeśli pomoże choć jednemu istnieniu, to spełni swoje przeznaczenie.

I tak też stało się w naszym przypadku. Nigdy nie pomyślałam, że będziemy musieli się z tym zmierzyć, że w ogóle zwierzęta mają takie problemy zdrowotne. Mój pierwszy kochany, najwspanialszy piesek rasy shih tzu maści czarno białej – bo takiego sobie wymarzyłam, decydując się na psiaka. Jego imię oryginalne pochodzące z hodowli i niezmienione przez nas – Mafiozo. 🙂 Oj imię pasujące do niego – jest charakterny, czasem uparty, lecz również mądry, rozumny i oddany… Ale od początku…

Zaczął się nasz wyścig z czasem

Kiedy żyjesz sobie zupełnie normalnie, nieprzygotowanym na ten dzień, ten kataklizm nagle spada na Ciebie jak grom z nieba. Nie zapomnę tego, kosztowało nas to wiele emocji, cierpienia, zwątpienia czy ryzyko przyniesie oczekiwany efekt. Właśnie wróciliśmy z zagranicznego urlopu (październik 2021 r.) i jak zawsze przywieźliśmy naszemu psiakowi pamiątkę z wyjazdu w postaci tematycznej maskotki. Ma ich wiele, jak żółw z Zakynthos, delfin z Krety, ośmiornica z Chorwacji; teraz kolejna zabawka. I nagle w czasie zabawy dostrzegam na nowej maskotce krew… Pierwsza myśl – przerażenie, ale tłumacze sobie, że nie będę z każdą „pierdołą” jeździć do weterynarza. Poza tym mogło być wiele przyczyn, mógł się np. przygryźć podczas zabawy, więc zajrzałam do pyska i nie ujawniłam nic niepokojącego. Myślę sobie – poobserwuję go i będzie ok. Niestety nie było ok…

Po tygodniu od ujawnienia krwi, będąc w gościach u rodziny, nasz piesek ziewając otworzył szeroko pysk i wtedy zobaczyłam… w zasadzie brak jednego z zębów trzonowych. Było widać tylko wierzchołek i wokół nabrzmiałą tkankę miękką. Przeraziłam się, ale postanowiłam pojechać do lekarza następnego dnia rano, gdyż pora była już późna. Zawsze udawało mi się pomagać mu w porę, z każdą dolegliwością nie czekałam, bo im szybciej tym lepiej dla niego.

W klinice pod Łodzią, w której leczę Mafcia, poszłam do lekarza, który miał akurat wolny termin przyjęcia. Mamy swoją „doktorową” – młodą, ambitną, pomocną i szczerą Panią, którą sobie bardzo cenię. Poza tym intuicja mi podpowiada komu warto zaufać, ale teraz zależało mi na szybkim przyjęciu, a na zapisy jednak trochę się czeka. Szanuję lekarzy, którzy przy braku pewności w diagnozie konsultują się z innym bardziej doświadczonym lekarzem, a nie wymyślają niestworzone historie, jak to mówią – naciągając opiekuna zwierzęcia na kasę… A miałam już takie doświadczenie. Wszyscy wiemy, ile kosztuje leczenie zwierząt, ale nie przeszkadza mi to tak bardzo jak płacenie składek ZUS-owskich i leczenie prywatne ludzi. To nie ma sensu…

Wracając do tematu: lekarz obejrzał pieska i dał mu antybiotyk na kilka dni; oświadczył, iż jeśli nie będzie poprawy, to trzeba będzie pobrać materiał do badania ze zmiany i dalej leczyć. Jego decyzja nie była dla mnie do końca trafiona, ale ok. Czekałam i okazało się, że antybiotyk nie przynosił efektów. Wtedy umówiłam się do swojego lekarza prowadzącego, czyli do dr Magdaleny Gralak z Kliniki Braci Mniejszych w Konstantynowie Łódzkim. Ku mojemu zaskoczeniu, Pani doktor przyszła w dzień wolny, aby zbadać Mafcia i ostatecznie pobrać wycinek zmiany do badania. Już wtedy dokładnie tydzień po pierwszych objawach postawiła diagnozę… Były dwie opcje – ta lepsza i ta gorsza… Po usłyszeniu tej gorszej świat mi się zawalił, ale myślę sobie „nie może być aż tak źle”, lecz było najgorzej. Szliśmy cały czas „ścieżką” najgorszej diagnozy. W RTG głowy wyszedł naciek na kość żuchwy, co mogło oznaczać nowotwór… Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się dzieje. Jak to możliwe, że 9-letni piesek może mieć coś takiego. Szok, ale gdy zaczęłam szukać w internecie, okazało się, że ten wiek właśnie jest w największej grupie występowania nowotworów. I w tym dniu zaczął się nasz „wyścig z czasem”.

Mafciu przed chorobą

Gdyby nie pomoc, jaką okazano mi w Klinice Braci Mniejszych… Jest tam wielu wspaniałych pracowników, ale tu konkretnie jedna Pani nie dawała za wygraną. Będąc ze mną w stałym kontakcie, wydzwaniała do laboratorium, ponaglając wyniki histopatologiczne (termin otrzymania wyników to normalnie 3-4 tygodnie). A czas nie jest sprzymierzeńcem w takiej sytuacji. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak ważny jest ten „czas”. Dla mnie było ważne najszybciej dowiedzieć się co dolega mojemu pieskowi i rozpocząć leczenie. Ponadto dostałam skierowanie na wykonanie tomografu żuchwy, aby dokładnie określić zmianę w kości. To też nie jest takie proste, gdyż miejsc, gdzie można wykonać takie badanie zwierzęciu, jest niewiele. Ja miałam blisko, ale jak się okazało, koszt był spory (około tysiąca zł) i termin wyników badań za ok. 2 tygodnie.

Kiedy mam cel, działam zadaniowo. Moim priorytetem było załatwić to szybko i pomóc mojemu przyjacielowi. Przypomniało mi się, że jakieś 80 km od mojego miejsca zamieszkania jest Klinika „Vet-lecznica” w Brudzewie, gdzie znajomi leczyli psiaka po wypadku. Bardzo sobie zachwalali to miejsce, tak więc zadzwoniłam i umówiłam nas. Koszt badania był tańszy o 300 zł, a wyniki już po tygodniu, także nawet dojazd był dla mnie opłacalny. Ważne jest jeszcze kto robi opisy badań, ale tu akurat dobrze trafiałam, bo sami uznani profesorowie w swojej dziedzinie to wykonywali. Na miejscu już po wykonaniu tomografu dowiedziałam się, iż nie jest dobrze, że możliwe, ze powinnam wziąć pod uwagę usunięcie zmiany, ponieważ struktura kości jest zmieniona – tzw. gąbczasta. To był pierwszy dzień mojego zwątpienia… Jak mam usunąć psu żuchwę?! W ogóle ile coś takiego może kosztować? Jak usłyszałam, że wykonuje się to w stolicy czy innych dużych miastach w kraju, to od razu się załamałam. Przecież nie zarabiam nie wiadomo ile, chcę mu pomóc, ale przecież wszystko ma swoje granice.

Otrzymałam tam listę klinik, gdzie mogę uzyskać informację o takiej operacji. Zdecydowałam się na Wrocław, miasto które znam i lubię, bo tam studiowałam na AWF. Zaczęłam dzwonić cała zapłakana. Ale przecież muszę się wziąć w garść i to „ogarnąć”, bo kto inny to zrobi? Wiecie jak to jest z facetami? Wsparcia im odebrać nie można, ale żeby coś zrobili, zorganizowali… Poza tym ja wiedziałam, że zrobię to lepiej, bo się mocno zaangażowałam. Ja wolę wiedzieć, czytam, interesuje się, a on woli unikać tematu, bo jest po prostu „trudny”. Ja wolę być przygotowana na „najgorsze”, on nie dopuszcza do siebie tej „myśli”. Tym się różnimy, ale jedyne, czego mi było potrzeba, to czasem „potrząśnięcie mną”, nakierowanie na „pozytywne” myślenie, takiego przysłowiowego kopa w d**ę. 😉 I w każdej chwili mojego zwątpienia dostawałam wsparcie i od razu miałam siłę walczyć. Oczywiście nie obyło się bez kłótni. To co chce przekazać, to nie tylko opis, jakie kroki musiałam podjąć, gdzie szukać pomocy, ale również, ile nas to kosztuje psychicznie, co wiemy tylko my.

Byłam bliska poddania się, ale…

Znowu uciekłam z tematem… Dzwoniąc po klinikach, usłyszałam od jednego chirurga tekst – cytuję: „Jest Pani tego pewna? Że chce Pani temu psu zaserwować takie cierpienie? Czy ma Pani pewność, że on sobie z tym poradzi? Czy będzie umiał funkcjonować?”, „ Oczywiście, nie mogę Pani mówić, co ma Pani zrobić..” Taa, nie możesz, ale co mi właśnie nakładłeś do głowy, to moje… Dramat. W jednej chwili poczułam, jakbym właśnie go straciła. Do tej pory było mi ciężko, a ta rozmowa spowodowała u mnie poddanie się.

Inna osoba pokierowała mnie do lekarza onkologa, bo przecież jeśli to nowotwór, to po operacji pies będzie potrzebować leczenia onkologicznego. Nie pomyślałam o tym… ale fakt, wtedy jeszcze nie wiedziałam na 100%, czy to rak, bo była tylko wstępna diagnoza. Ale chciałam już działać i udało mi się umówić na termin za kolejne 2 tygodnie do dr n. wet. Wojciecha Hildebranda przychodni „NeoVet” we Wrocławiu. Jednego z najlepszych lekarzy onkologów zwierzęcych, jak się okazało. Dowiedziałam się tego od mojej Pani doktor i zaczęłam czytać o nim. Postanowiłam nie myśleć w żadną stronę do czasu wyników oraz wizyty u onkologa, lecz nie było to łatwe.

Środa…

wyniki tomografu, naciek na kość żuchwy, podejrzenie zmiany nowotworowej.

Czwartek…

wyniki histopatologiczne, nowotwór złośliwy płasko-nabłonkowy tkanek miękkich żuchwy oraz kości.

Świat stanął w miejscu, a do tego zmiana rosła jak szalona. Z dnia na dzień było gorzej, krwawienie było częstsze, nie mógł już bawić się zabawkami, język nie mieścił się w pysku.

Piątek…

Konsultacja u dr n. wet. W. Hildebranda we Wrocławiu. Lekarz, który nie zrobił „nic”, a zrobił tak wiele!!! Dał nam szanse i nadzieję!!! Widać doświadczenie, profesjonalizm i ogromną wiedzę. Usłyszeliśmy, że „on by zaryzykował”, psy normalnie funkcjonują w 70% przypadków po takiej operacji. Tylko trzeba działać szybko! Kiedyś było inaczej, teraz zmieniła się ludzka mentalność, jest większa dostępność leczenia i onkologia zrobiła niebywały postęp. Pamiętam, to był 5 listopada, nie można było czekać z operacją do końca miesiąca, bo to już jest za późno (zmiana była tak złośliwa). Wskazał nam miejsca i lekarzy, którzy mają doświadczenie w tym zakresie. Omówił całe późniejsze leczenie onkologiczne. Pierwszy raz poczułam, że może być lepiej i żyłam tym. Jedyne, co mnie wkurza to to, że u zwierząt leczenie onkologiczne nie prowadzi do wyzdrowienia, tzn. nie taki jest cel leczenia, a do wydłużenia życia i zwiększenia jego komfortu. A my chcieliśmy wygrać z chorobą! Cały czas miałam w głowie czytany przeze mnie przypadek psa, który dostał kolejnych 5 lat życia po takiej operacji oraz inny przypadek psa z takim samym rodzajem nowotworu, który został wyleczony. Więc miałam nadzieję, bo póki jest życie, jest nadzieja! (Koszt wizyty 250 zł plus dojazd 200 km w jedną stronę).

Dostałam kolejnego powera do działania. Od razu zajęłam się wydzwanianiem terminów w celu umówienia operacji. To oczywiście też nie było proste.. Jeden lekarz na urlopie, wróci za późno… terminy zajęte… dramat.

Ile jesteśmy w stanie zrobić, aby ratować kogoś, kogo kochamy bezgranicznie?

Ostatecznie udało się umówić termin w Przychodni „Białobrzeska” w Warszawie. Ktoś zrezygnował i termin operacji się zwolnił. Tu kolejny wyścig z czasem, zmiana się rozrastała, mieliśmy 9 dni do umówionej operacji… Jakieś dwa tygodnie przetwarzaliśmy wizję psa bez części żuchwy (zmiana dotyczyła lewej strony). Każdego dnia widziałam jak Mafi traci po jednym zębie.

Dzień operacji

15 listopada ,czyli dokładnie 5 tygodni od pierwszych objawów, 2 tygodnie po bezwzględnych wynikach badań. Ale szybciej się nie dało. Okazało się, że zmiana jest duża, większa niż Pani doktor Małgorzata Wilkowska przewidywała (świetny chirurg!). O konsultację poproszono kolejnego świetnego specjalistę onkologa dr n. wet. Dariusza Jagielskiego i on po zapoznaniu się wynikiem tomografii sprzed 2 tygodni powiedział krótko – zmiana nachodzi na prawą cześć żuchwy. Trzeba usunąć guza z marginesem zdrowych tkanek, czyli w skrócie usunąć całą żuchwę! Dużo czasu zajęło nam przygotowanie się psychiczne na usunięcie części, a to spadło na nas niespodziewanie i nie było czasu na myślenie. Kwestia życia i śmierci.

Ile jesteśmy w stanie zrobić, aby ratować kogoś, kogo kochamy bezgranicznie? Odpowiedź zostawiam każdemu z osobna i we własnym zakresie. Ja wiedziałam, że my zrobimy wszystko! Wierzyłam w niego, że podoła, że sobie poradzi, bo jest dzielny, rozumiał co się dzieje, bał się, ale ufa nam bezgraniczne. (Koszt takiej operacji to 2 000 zł plus leki około 500zł  i dojazdy 150 km w jedną stronę).

Wychodząc z kliniki, rozpadliśmy się na kawałki, przynajmniej ja się tak czułam… Wybuch płaczu nie przynosił ulgi. Przed nami było kilka godzin czekania. Żeby się już nie rozpisywać o szczegółach, czekaliśmy 12 godzin na niego. Sama operacja trwała 3 godziny. Finalnie usunięto żuchwę po skosie (zostawiając 2 ostatnie zęby z prawej strony) oraz lewą śliniankę. Węzeł chłonny też usunięto, ponieważ był powiększony, co mogło wskazywać na zajęcie go przez nowotwór. Chirurg operująca na spokojnie wskazała nam odpowiednie strony w internecie, ponieważ w polskich nie znajdzie się takich przypadków. Wpisując więc w przeglądarkę „total mandibulectomy dog”, mogłam zobaczyć, co ujrzę, odbierając Mafiego z przychodni. Fotografie nie były przyjemne. Miałam w głowie, cytuję: „już nie będzie takim słodziakiem”. Oczywiście miał zostać do końca, ale nie nasz Mafi rozrabiaka – dał popalić obsłudze szpitala, zaczepiając koty w klatkach (uwielbia je), był żywotny i ewidentnie chciał do domu. Więc odebraliśmy go przed określonym czasem. Wolałam omówić najpierw podawanie leków, bo wiedziałam, że nie skupie się na tym w jego obecności. Wiedziałam, że się rozkleję… Leków było tyle, że miałam zrobić tabelkę w Excelu.

Przyprowadzono go do nas… Widok nie był tak tragiczny, jak się spodziewałam, ale też nie był przyjemny. Mafi był wygolony, żółty od płynu antybakteryjnego i ze szwami. Widać było jego zmęczenie. Przeszedł sporo, był na silnych lekach przeciwbólowych i nawet na lekach opioidowych. Nigdy nie zapomnę, jak swoją pierwszą potrzebę załatwił na siedząco, nie miał siły stać na nogach… Po powrocie do domu pierwszy posiłek w nowej rzeczywistości. Jedzenie tylko w postaci zblendowanych papek. Nasuwa się pytanie: „jak on będzie jadł?”. Normanie, zgodnie z tym, co mówili lekarze, językiem, brudząc wszystko w około i siebie samego. Z każdym dniem radził sobie coraz lepiej. Zwierzęta nie odczuwają ubytków tak, jak ludzie. My nie jesteśmy sobie w stanie tego wyobrazić, ale one mają taką siłę życia i wolę walki, że radzą sobie ze wszystkim. Na pytanie, jak sobie radzi, mówię – lepiej niż my. Uczymy się cierpliwości i próbujemy sprostać trudnościom sytuacji. A on pomimo ubytku ma wilczy apetyt, po 3,5 tygodnia nauczył się pić wodę samodzielnie (pipetką to był dramat). Nawet powoli łapie zabawki w te dwa zęby, które mu zostały. Czasem się zniechęca, ale ćwiczy i przystosowuje się powoli do sytuacji. Podziwiam go. W zachowaniu się nie zmienił. To buduje i serce rośnie jak się go widzi. Ale jak wiadomo, to była tylko kolejna bitwa tej wojny o jego życie i zdrowie.

Mafiozo usunięcie żuchwy"
Fot. Izabela Pyra
Mafiozo kilka godzin po operacji"
Fot. Izabela Pyra
Mafiozo gojenie się rany po operacji"
Fot. Izabela Pyra

Walka trwa dalej!

Po kolejnych 2 tygodniach przyszły wyniki histopatologiczne usuniętej żuchwy, ślinianki i węzła chłonnego. Kolejny strzał w głowę… W żuchwie ujawniono ogniska nowotworowe odległe od głównego guza, co za tym idzie, należy rozumieć jako lokalne przerzuty. Wspominałam, że ten rodzaj nowotworu daje 10-20% szans na przerzuty? Jakiego trzeba mieć pecha, żeby trafić do tej grupy? Ogromnego… To oznacza, że komórki nowotworowe dostały się do naczyń chłonnych i z limfą mogą dostać się już wszędzie. W powiększonej usuniętej śliniance i węźle nie ujawniono komórek nowotworowych (szczęście w nieszczęściu). Ale nasze rokowania są niekorzystne. Jeszcze jak się okazało, termin do onkologa w tym roku jest już niedostępny. A znowu trzeba działać szybko – cytuję: „on nie może czekać”. Chirurg operująca bardzo nam pomogła w umówieniu wizyty do samego dr n. wet. Dariusza Jagielskiego! Ci ludzie są wspaniali! Z powodu braku miejsc przyjęto nas przed kolejką. Wspomniałam, że mieszkamy w Łodzi, a leczymy się w Warszawie? Tak, dojazdy są męczące, gdyż wstajemy przed 5 rano… Ale to nas nie powstrzyma. Trzeba było poddać Mafiego agresywnej terapii lekami cytostatycznymi. To te same leki, które są wykorzystywane w leczeniu ludzi.

Chemioterapia…

czyli wyjazdy co 3 tygodnie do Warszawy na podanie leków. Wydaje się, że znosi to nieźle, ewentualne wymioty występują po kilku dniach, ale to może być kwestia nie samego podania chemii, a nadwrażliwości układu pokarmowego i nietolerancji pokarmowej, lecz pewności nie ma. Zdarzają się nieprzespane noce, ale to, z czym musi się zmierzyć nasz Mafciu, jest dużo gorsze. Wierzę, że wygra. Już pokazał nam, jaki jest waleczny i dzielny. Poza jego dolegliwościami jest jeszcze coś o czym niewielu wie: wiadomo, że podane leki muszą zostać usunięte z organizmu (z moczem, kałem i śliną), ale kiedy Twój pies nie ma żuchwy, ślini się cały czas, to naraża swoich opiekunów na duże ryzyko. Gdyż te leki zabijają komórki nowotworowe, ale również te zdrowe… Wystarczy się z tym oswoić i być ostrożnym w kontakcie, bo „izolowanie” go po 9-ciu latach przyzwyczajenia jest niemożliwe.

Ponadto takiego pacjenta onkologicznego należy izolować od innych zwierząt, ma on mocno obniżoną odporność i, jak już wspomniałam, pozbywa się toksycznych leków. Tu wykorzystałam Yellow Dog Project – ma to na celu przymocowanie do obroży naszego pupila żółtej wstążki, która informuje innych z daleka, że nasz zwierzak boryka się np. z chorobą i potrzebuje więcej przestrzeni na spacerach. Mało osób zna ten projekt, ale warto zapoznać się z jego przesłaniem.

Mafiozo w trakcie chemioterapii

Jedna spotkana przeze mnie klientka kliniki powiedziała, że jej kot leczony jest od dwóch lat, a nie dawano mu najmniejszych szans. Ponoć im dłuższe leczenie, tym lepiej. 🙂 Ten przykład mówi sam za siebie. (Koszt jeden chemioterapii to około 400-500 zł i dojazdy 150 km w jedną stronę dla nas). Długość leczenia w zależności od wyników badań około 6-8 cyklów. Nie zapominajmy o kontrolnych badaniach krwi po każdej terapii (ok 150 zł). Do tego dochodzą stany zapalne z uwagi na brak odporności i jak w naszym przypadku pozbycie się z organizmu choćby ślinianki, co powoduje podawanie antybiotyków czy leków sterydowych.

Nie poddam się, bo Mafiozo sprawia, że jesteśmy lepszymi ludźmi!

Czy nie jest już takim słodziakiem? Jest jeszcze większym! 🙂 Z wystawionym języczkiem wygląda słodko, w zasadzie wcześniej często wystawiał go na wierzch. Ktoś, kto nie jest w temacie, nawet nie zauważa zmiany! Czy więcej brudzi? Troszkę. 😛 Zupełnie mi to nie przeszkadza.

Wierzę, że nasz Mafiozo dołączy do grupy „tych”, co nie dają się statystykom, i wygramy z chorobą! Nie zwątpię i już! Jestem mu to winna, udowodnił mi że to my jesteśmy słabi, a zwierzęta potrafią wiele znieść i świetnie sobie radzą. Nie poddam się, bo on sprawia, że jesteśmy lepszymi ludźmi! Jestem świadoma, że czas, który spędzamy teraz wspólnie to ten, który udało mi się wywalczyć tą operacją i całym leczeniem. Gdyby nie podjęte przez nas ryzyko, nie byłoby go już z nami. Tempo rozwoju guza nie pozwoliłoby mi patrzeć, jak się męczy, ale walczy. W chwili obecnej widzę, że moje zdecydowane działanie przyniosło oczekiwany efekt – jest z nami i to jest najważniejsze. 🙂 I niech nikt mi nie zarzuci egoizmu, wiem, że to jest dla niego „lepsze” niż pozwolenie mu po prostu odejść w takim wieku i w pełni sił. Jeśli tylko leczenie może poprawić sytuację naszego pupila, a nas to nie przerośnie finansowo czy organizacyjnie, to należy pomóc, spróbować zawalczyć. Pamiętajmy – nowotwory wymagają leczenia onkologicznego! Zdarza się, że lekarze weterynarii o tym zapominają i błędnie pokierują leczeniem swoich pacjentów, po czym okazuje się, że zabrakło tego cennego czasu…

Mafciu wigilia 2021

Jestem niezmiernie wdzięczna za okazaną nam pomoc i szybkie działanie u każdego specjalisty, z jakim miałam przyjemność się spotkać. Nie ma słów, które są w stanie opisać ich profesjonalną pracę. Operacja to majstersztyk dr M. Wilkowskiej. Zaś dr M. Gralak to osoba bezkonkurencyjna i według mnie z wielkim potencjałem. Panów Profesorów nie trzeba zachwalać, bo są po prostu najlepsi! Nie tylko lekarzom, bo bliskim również należy się moja wdzięczność, taki pacjent wymaga opieki 24 godziny na dobę, co nie jest proste organizacyjnie, ale od czego mamy mamy. 🙂 Po tylu wizytach i zaangażowaniu w sprawę czuje się tak, jakbym sama odbyła krótki kurs weterynarii. 😉 WARTO WIERZYĆ I WALCZYĆ!

Póki jest życie jest nadzieja.

                                                                                                Izabela.

Izabelo, dziękujemy Ci. Za Twoją siłę i inspirację dla nas wszystkich. A Tobie czytelniku, jeśli również czujesz się w jakimś stopniu bohaterem tej historii, życzymy wytrwałości. Bo walka zawsze ma sens.
Jeśli chcecie podzielić się swoimi historiami, piszcie: redakcja@psy.pl.

Pierwsza publikacja: 26.04.2022

Podziel się tym artykułem:

author-avatar.svg
psy.pl

Psy.pl to portalu tworzony przez specjalistów, ekspertów ale przede wszystkim przez miłośników zwierząt.

Zobacz powiązane artykuły

Z psem w podróży kampervanem. Niepełnosprawny chłopak z żoną udowadniają, że nie ma rzeczy niemożliwych

Ten tekst przeczytasz w 4 minuty

Klaudia i Robert to para, która kocha podróżować. Na wyjazdy zabierają swojego psa – Misia. W zeszłym roku we trójkę ruszyli w trasę kampervanem, a wrócili z niej… w pięcioro. Przygarnęli po drodze dwa psiaki, którym teraz szukają ciepłych domów. Poznajcie ich poruszającą historię!

podróż z psem kampervanem

undefined

03.02.2018

O tym, jak mój pies został mieszczuchem

Ten tekst przeczytasz w 7 minut

Kiedy po kilku latach mieszkania na wsi, w domu z dużym ogrodem, wróciłam do miasta i zamieszkałam w małej kawalerce, pierwszą rzeczą, z której zdałam sobie sprawę, było to, że mój pies będzie teraz dużo szczęśliwszy. Nie twierdzę, że dotyczy to każdego psa w każdej sytuacji, ale w tym konkretnym, naszym przypadku więź, jaką mamy w tej chwili, po prostu nie byłaby możliwa do osiągnięcia, gdybyśmy nadal żyli tak, jak kiedyś.

O tym, jak mój pies został mieszczuchem - Django

undefined

22.11.2017

Przypadek? Czyli czym się kierowałam, adoptując psa

Ten tekst przeczytasz w 4 minuty

Nie krytykuję tych, którzy kupują z hodowli, nie wychwalam tych (w tym siebie), którzy adoptują. To są decyzje, które się po prostu podejmuje.

Przypadek? Czym się kierowałam, adoptując psa

undefined

null

Bądź na bieżąco

Zapisz się na newsletter i otrzymuj raz w tygodniu wieści ze świata psów!

Zapisz się